Dawno, dawno temu... Stop. Nie tak dawno. Tylko jakieś trzydzieści miesięcy temu :)
Ta historia właściwie zaczyna się od jednej z moich przyjaciółek. To dzięki niej zaczęłam interesować tematyką włosową. Zaczęło się jakże niewinnie: różne, wówczas dla mnie "egzotyczne", połączenia produktów zaczęły lądować na mojej głowie. Mam w sobie chyba gen eksperymentatora, zawsze ciekawi mnie "Co z tego wyniknie" :) to był początek.
Najpierw były mniej lub bardziej niewinne eksperymenty, następnie zaczęłam kopać głębiej - w składach kosmetyków. Bardzo podstawowa wiedza biochemiczna przestała mi wystarczać włosowo, powoli zainteresowanie zaczęło obejmować pielęgnację twarzy i nie tylko. Kwasy, filtry, antyoksydanty... A kiedy już całkowicie wsiąkłam, zaczęło być mi mało, chciałam więcej ;) wiedzy więcej!
I wskutek pewnych okoliczności poniekąd zostałam zmuszona przez życie do zainteresowania się zdrowym odżywianiem. Zaczęło się od ograniczenia słodyczy - powolutku i skromnie. Ilość spożywanego cukru ograniczyłam do ćwiartki tego co wcześniej - tak, piszę to ja, słodyczoholiczka. Później przemeblowałam na stałe całą swoją dietę, przy okazji zostawiając założenie maksymalnie czterech dni w miesiącu, gdy jem co chcę i właściwie jak bardzo niezdrowo chcę - akurat te okazje wypadają w dni, kiedy jestem u kogoś w odwiedzinach. Kiedy ktoś jest u mnie to i tak może liczy na fit przyjęcie. Fit wcale nie znaczy niesmacznie! :)
Później znając na pamięć dziesiątki artykułów na temat zdrowego odżywiania, traktujących choćby o goitrogenach i ich wpływie na moje zdrowie, stwierdziłam, że pora ruszyć w stronę kuchni i kombinować. I tak testuję różne fit przepisy znalezione w sieci. Tu też ciekawi mnie sam proces i ten dreszczyk emocji czy to wyjdzie spod moich rąk będzie dobre czy nie ;) na pewno nie mam zadatków na Masterchefa, ale eksperymenty mnie cieszą. A chyba o to chodzi, by czerpać radość z życia, no nie?
Wreszcie pod wpływem wyzwania na jednym z blogów ruszyłam tyłek i wzięłam się za siebie. Dowiedziałam się kim jest Pan W Śmiesznych Gatkach (8 min legs), że Mel B poza Space'etkami daje czadu jako trenerka (ćwiczenia na nogi, ała)... No i połknęłam (kolejnego) bakcyla. Uznałam, że skoro nie mogę całkowicie panować nad organizmem wewnętrznie to muszę zabrać swoje cztery litery z kanapy i ruszyć do boju. Powolutku poznaję poszczególne trenerki, obserwuję spadki centymetrów i ciągle mi mało :) oczywiście zainteresowania nie mogą czekać i czytam nadal. Jeszcze nie mam w małym paluszku całej teorii treningu siłowego, ale to nic, bliżej jesieni będzie nie tylko teoria, ale i praktyka. Siłownio nadciągam! :D tłuszczu, giń marnie. Tak bajdełej to bardzo się cieszę, że przeminęła moda na bycie przesadnie skinny i że obecnie Fit is the new skinny :)
W międzyczasie było też czytanie blogów lajfstajlowych, takich o samorozwoju itp - tu jednak żadnego przełomu nie było, bo oprócz tych głównych "działów" interesuję się też wieloma innymi rzeczami, w tym i samorozwojem i od samego początku zaglądałam to tu to tam.
Ta historia właściwie zaczyna się od jednej z moich przyjaciółek. To dzięki niej zaczęłam interesować tematyką włosową. Zaczęło się jakże niewinnie: różne, wówczas dla mnie "egzotyczne", połączenia produktów zaczęły lądować na mojej głowie. Mam w sobie chyba gen eksperymentatora, zawsze ciekawi mnie "Co z tego wyniknie" :) to był początek.
Najpierw były mniej lub bardziej niewinne eksperymenty, następnie zaczęłam kopać głębiej - w składach kosmetyków. Bardzo podstawowa wiedza biochemiczna przestała mi wystarczać włosowo, powoli zainteresowanie zaczęło obejmować pielęgnację twarzy i nie tylko. Kwasy, filtry, antyoksydanty... A kiedy już całkowicie wsiąkłam, zaczęło być mi mało, chciałam więcej ;) wiedzy więcej!
I wskutek pewnych okoliczności poniekąd zostałam zmuszona przez życie do zainteresowania się zdrowym odżywianiem. Zaczęło się od ograniczenia słodyczy - powolutku i skromnie. Ilość spożywanego cukru ograniczyłam do ćwiartki tego co wcześniej - tak, piszę to ja, słodyczoholiczka. Później przemeblowałam na stałe całą swoją dietę, przy okazji zostawiając założenie maksymalnie czterech dni w miesiącu, gdy jem co chcę i właściwie jak bardzo niezdrowo chcę - akurat te okazje wypadają w dni, kiedy jestem u kogoś w odwiedzinach. Kiedy ktoś jest u mnie to i tak może liczy na fit przyjęcie. Fit wcale nie znaczy niesmacznie! :)
Później znając na pamięć dziesiątki artykułów na temat zdrowego odżywiania, traktujących choćby o goitrogenach i ich wpływie na moje zdrowie, stwierdziłam, że pora ruszyć w stronę kuchni i kombinować. I tak testuję różne fit przepisy znalezione w sieci. Tu też ciekawi mnie sam proces i ten dreszczyk emocji czy to wyjdzie spod moich rąk będzie dobre czy nie ;) na pewno nie mam zadatków na Masterchefa, ale eksperymenty mnie cieszą. A chyba o to chodzi, by czerpać radość z życia, no nie?
Wreszcie pod wpływem wyzwania na jednym z blogów ruszyłam tyłek i wzięłam się za siebie. Dowiedziałam się kim jest Pan W Śmiesznych Gatkach (8 min legs), że Mel B poza Space'etkami daje czadu jako trenerka (ćwiczenia na nogi, ała)... No i połknęłam (kolejnego) bakcyla. Uznałam, że skoro nie mogę całkowicie panować nad organizmem wewnętrznie to muszę zabrać swoje cztery litery z kanapy i ruszyć do boju. Powolutku poznaję poszczególne trenerki, obserwuję spadki centymetrów i ciągle mi mało :) oczywiście zainteresowania nie mogą czekać i czytam nadal. Jeszcze nie mam w małym paluszku całej teorii treningu siłowego, ale to nic, bliżej jesieni będzie nie tylko teoria, ale i praktyka. Siłownio nadciągam! :D tłuszczu, giń marnie. Tak bajdełej to bardzo się cieszę, że przeminęła moda na bycie przesadnie skinny i że obecnie Fit is the new skinny :)
W międzyczasie było też czytanie blogów lajfstajlowych, takich o samorozwoju itp - tu jednak żadnego przełomu nie było, bo oprócz tych głównych "działów" interesuję się też wieloma innymi rzeczami, w tym i samorozwojem i od samego początku zaglądałam to tu to tam.
W sumie... jestem ciekawa co będzie moim kolejnym zainteresowaniem. Czas pokaże :)
Co przewija się między wierszami wśród świadomej pielęgnacji włosów i twarzy, zdrowego odżywiania, życia fit, treningów z YT i nauki gotowania w inny sposób? BLOGI! Bo stamtąd pochodzi 95% mojej wiedzy :) dlatego na pytanie Co mi dała blogosfera? z całą pewnością mogę powiedzieć: poszerzyła horyzonty. :) do tego jestem w stałym kontakcie z kilkoma blogerkami, których porady sobie bardzo cenię, a których z pewnością nie dosięgła hipokryzja (patrz Pees). Gdy już otoczenie nie ma siły słuchać moich wywodów, a wena do pisania na blogu nie przychodzi to wystarczy tylko zdecydować, do której z koleżanek blogerek napisać - one zawsze zrozumieją. :)
Zmiany widzę wszędzie: w kuchni, w życiu, właściwie w podejściu. Celebruję chwile, cenię gesty. Ostatnio będąc w przychodni do jakiejś starszej pani rzuciłam "Do widzenia, zdrowia życzę!" - takie proste, takie niepozorne, a gdy kobieta odpowiedziała mi z uśmiechem "Do widzenia" to poczułam, że chyba zrobiłam coś dobrego. Czasem drobne gesty są największą nagrodą. (O iskierkach w oczach i tęczy nad głową nie będę pisać, ale możecie wierzyć lub nie - nawet dzięki małym, dobrym gestom czuję się lepiej sama ze sobą i na pewno nie chcę wracać do życia wiecznej sknery).
PeeS w wersji rozbudowanej.
Jeśli w jakikolwiek sposób wydaje Ci się, że widzę blogosferę tylko przez różowe okulary to masz rację, wydaje Ci się. Piękne zdjęcia kawy "od góry", górnolotne słowa, szablony z czcionkami i grafikami godnymi czerwonego dywanu... Wiem, że jest też ta mroczna strona. Robienie różnych rzeczy na pokaz, idea "byle coś dostać za darmoszkę", ogólna zazdrość czy inne mniej zgrabne epizody - cóż, bywa. Ale w tak zwanym prawdziwym życiu jest dokładnie tak samo, nie zawsze jest różowo. I czy od razu machlojki mniejsze i większe powodują, że absolutnie nikt nie dostrzega tych jasnych stron życia? :)
Buziaki i dobrego dnia życzę!
Jeśli w jakikolwiek sposób wydaje Ci się, że widzę blogosferę tylko przez różowe okulary to masz rację, wydaje Ci się. Piękne zdjęcia kawy "od góry", górnolotne słowa, szablony z czcionkami i grafikami godnymi czerwonego dywanu... Wiem, że jest też ta mroczna strona. Robienie różnych rzeczy na pokaz, idea "byle coś dostać za darmoszkę", ogólna zazdrość czy inne mniej zgrabne epizody - cóż, bywa. Ale w tak zwanym prawdziwym życiu jest dokładnie tak samo, nie zawsze jest różowo. I czy od razu machlojki mniejsze i większe powodują, że absolutnie nikt nie dostrzega tych jasnych stron życia? :)
Buziaki i dobrego dnia życzę!
:**
OdpowiedzUsuń:*
Usuń