Kiedy zaczynamy studia zazwyczaj niewiele wiemy o wszelkich instytucjach, władzach uczelnianych itp. Dopiero z czasem widzimy, że część z tych wcześniej nieznanych instystucji jest naprawdę pomocna. Godziny dziekańskie bądź rektorskie? Samorząd złoży podanie, to może dostaniemy. No właśnie, samorząd. Sama jestem jego członkiem i dzisiaj chciałabym napisać o tym kilka słów.
Jak trafiłam do samorządu? O godzinach dziekańskich opowieść krótka ;)
Ta historia zaczyna się z chwilą, kiedy nie byliśmy pewni czy dostaniemy dziekańskie 31.10, dzień przed obchodami dnia Wszystkich Świętych ;) komunikacja z samorządem może nie tyle była trudna, co tak naprawdę utrudniona przez nieznajomość "procedury". Zamiast pisać do nich maile mogliśmy się po prostu odezwać na wydziałowym fanpejdżu, ale wtedy tego nie wiedzieliśmy. I wpadł mi do głowy pomysł, by do wydziałówki filologicznej (wydziałówka=taka "gałąź" samorządu, Wydziałowa Rada Samorządu Studentów) dołączyć i być wreszcie na bieżąco, bo w końcu informacje wynoszę ze źródła ;) dzięki wspólnym znajomym udało się skontaktować z przewodniczącą wydziałówki filologicznej, później zostałam przyjęta i powołana jako członek. W zeszłym roku startowałam w wyborach i moja kadencja została przedłużona :)
Praca w samorządzie ma w oczach wielu ludzi milion wad: zabiera czas, "nic z tego nie masz", właściwie to co robisz jest bez sensu... No ale hejterzy widzą sprawę o wiele szerzej, a jakże: gifty, prezenciki, darmowy alkohol na imprezach i tak dalej. Powiedzmy sobie szczerze: nie jest tak, że tych darmowych rzeczy nie dostajemy, bo owszem, one pojawiają się w naszych rękach. Nie jest jednak też tak, że żyjemy ciągłymi imprezami i całą tą otoczką dumnie nazywaną "życiem studenckim". Poświęcamy swój czas, organizujemy coś i to w dużej mierze nie dla siebie (choć także), ale dla INNYCH. Tak naprawdę praca w samorządzie to często praca przy wielu ciekawych projektach, poznawanie władz uczelni i współpraca nie tylko z innymi jednostkami, ale też z innymi instytucjami. I patrzenie na nas łaskawszym okiem, bo oto przyszedł student aktywny - przynajmniej ja mam takie wrażenie po ostatnim spotkaniu z władzami ;) a co do tych giftów jeszcze to moja jednostka nie dostaje nic poza tym, co ląduje w rękach innych studentów: kalendarze uczelniane, jakieś małe markery itp. Kilka przydatnych pierdółek.
Ci, którzy mają niepochlebne zdanie o samorządzie powinni zdawać sobie sprawę z tego, że samorząd to bardzo wiele jednostek. To bardzo potężna machina.
Komisje, które zajmują się różnymi sprawami, od spraw dydaktycznych, poprzez organizowanie różnych eventów aż po przydzielanie akademików, przyjmowanie wniosków o stypendia socjalne. Za przykład może posłużyć komisja prawna, która stworzyła poradnik studenta dotyczący magii ECTSów i powtarzania przedmiotu/semestru/roku. Jest jeszcze coś takiego jak Studenckie Biuro Tłumaczeń, które ZA DARMO tłumaczy teksty dla firm, jednostek uniwersyteckich itp, a zaświadczenie o "pracy" w STB jest mile widziane podczas procedury poszukiwania pracy. Jest jednostka, która nosi dumną nazwę Biuro Karier i publikuje oferty pracy, które nadsyłają do niej poszczególne firmy - okazuje się, że wcale nie jest tak trudno o pracę po studiach, no proszę ;) i jest pewnie wiele, wiele innych gałęzi i jednostek, jak choćby uczelniana grupa teatralna. Znając życie to o połowie z nich pewnie nie mam pojęcia, chociaż czuję mentalną wieź z chórem akademickim :)
Dla mnie personalnie samorząd ma dwie, bardzo ważne zalety:
1. Uczy tolerancji
Naprawdę. Możecie się śmiać, ale tak właśnie jest. W czasie moich początków w samorządowych szeregach należałam do wydziałówki filologicznej z kilkoma osobami. Była nas tylko dziesiątka, ale za to byliśmy całkowicie różni. Różne temperamenty, różne poglądy, różny styl ubierania, podobieństw właściwie brak. Mieliśmy odmienne zdania na różne tematy, ale dyskutowaliśmy i wiedzieliśmy czego chcemy. No dobra, może bardziej precyzyjnie: każdy z nas wiedział czego chce. Bo z dochodzeniem do jakiegoś konsensusu to już różnie bywało ;)
2. Uczy wyrażania, a raczej przeforsowywania własnego zdania na uczelni
Tak, właśnie tak. Jeśli chodzi o moje uczelniane relacje z osobami wyższymi szczeblem to wreszcie mogę powiedzieć, że wiem jak rozmawiać i jak SKUTECZNIE reprezentować głos studentów bądź też po prostu głos mojego roku :) a może raczej wiem, jak dosyć ironicznie dołożyć do pieca i przekonać mojego rozmówcę, że moje zdanie jest lepsze. W tym miejscu pozdrawiam pana od seminarium, myślę że poznał moje poczucie humoru na każdej możliwej płaszczyźnie! :D
I będę za nimi wszystkimi tęsknić. Będę tęsknić za czasem spędzonym na zebraniach, za tym całym młynem, który nie raz nieźle zawładnął moim czasem wolnym. Ale... było warto! :) każda relacja czegoś uczy, a przynależność do samorządu dała mi kontakt z ludźmi, którzy w moim podejściu do życia zmienili wiele.
Praca w samorządzie ma w oczach wielu ludzi milion wad: zabiera czas, "nic z tego nie masz", właściwie to co robisz jest bez sensu... No ale hejterzy widzą sprawę o wiele szerzej, a jakże: gifty, prezenciki, darmowy alkohol na imprezach i tak dalej. Powiedzmy sobie szczerze: nie jest tak, że tych darmowych rzeczy nie dostajemy, bo owszem, one pojawiają się w naszych rękach. Nie jest jednak też tak, że żyjemy ciągłymi imprezami i całą tą otoczką dumnie nazywaną "życiem studenckim". Poświęcamy swój czas, organizujemy coś i to w dużej mierze nie dla siebie (choć także), ale dla INNYCH. Tak naprawdę praca w samorządzie to często praca przy wielu ciekawych projektach, poznawanie władz uczelni i współpraca nie tylko z innymi jednostkami, ale też z innymi instytucjami. I patrzenie na nas łaskawszym okiem, bo oto przyszedł student aktywny - przynajmniej ja mam takie wrażenie po ostatnim spotkaniu z władzami ;) a co do tych giftów jeszcze to moja jednostka nie dostaje nic poza tym, co ląduje w rękach innych studentów: kalendarze uczelniane, jakieś małe markery itp. Kilka przydatnych pierdółek.
Ci, którzy mają niepochlebne zdanie o samorządzie powinni zdawać sobie sprawę z tego, że samorząd to bardzo wiele jednostek. To bardzo potężna machina.
Komisje, które zajmują się różnymi sprawami, od spraw dydaktycznych, poprzez organizowanie różnych eventów aż po przydzielanie akademików, przyjmowanie wniosków o stypendia socjalne. Za przykład może posłużyć komisja prawna, która stworzyła poradnik studenta dotyczący magii ECTSów i powtarzania przedmiotu/semestru/roku. Jest jeszcze coś takiego jak Studenckie Biuro Tłumaczeń, które ZA DARMO tłumaczy teksty dla firm, jednostek uniwersyteckich itp, a zaświadczenie o "pracy" w STB jest mile widziane podczas procedury poszukiwania pracy. Jest jednostka, która nosi dumną nazwę Biuro Karier i publikuje oferty pracy, które nadsyłają do niej poszczególne firmy - okazuje się, że wcale nie jest tak trudno o pracę po studiach, no proszę ;) i jest pewnie wiele, wiele innych gałęzi i jednostek, jak choćby uczelniana grupa teatralna. Znając życie to o połowie z nich pewnie nie mam pojęcia, chociaż czuję mentalną wieź z chórem akademickim :)
Dla mnie personalnie samorząd ma dwie, bardzo ważne zalety:
1. Uczy tolerancji
Naprawdę. Możecie się śmiać, ale tak właśnie jest. W czasie moich początków w samorządowych szeregach należałam do wydziałówki filologicznej z kilkoma osobami. Była nas tylko dziesiątka, ale za to byliśmy całkowicie różni. Różne temperamenty, różne poglądy, różny styl ubierania, podobieństw właściwie brak. Mieliśmy odmienne zdania na różne tematy, ale dyskutowaliśmy i wiedzieliśmy czego chcemy. No dobra, może bardziej precyzyjnie: każdy z nas wiedział czego chce. Bo z dochodzeniem do jakiegoś konsensusu to już różnie bywało ;)
2. Uczy wyrażania, a raczej przeforsowywania własnego zdania na uczelni
Tak, właśnie tak. Jeśli chodzi o moje uczelniane relacje z osobami wyższymi szczeblem to wreszcie mogę powiedzieć, że wiem jak rozmawiać i jak SKUTECZNIE reprezentować głos studentów bądź też po prostu głos mojego roku :) a może raczej wiem, jak dosyć ironicznie dołożyć do pieca i przekonać mojego rozmówcę, że moje zdanie jest lepsze. W tym miejscu pozdrawiam pana od seminarium, myślę że poznał moje poczucie humoru na każdej możliwej płaszczyźnie! :D
I będę za nimi wszystkimi tęsknić. Będę tęsknić za czasem spędzonym na zebraniach, za tym całym młynem, który nie raz nieźle zawładnął moim czasem wolnym. Ale... było warto! :) każda relacja czegoś uczy, a przynależność do samorządu dała mi kontakt z ludźmi, którzy w moim podejściu do życia zmienili wiele.
ah nie tylko Ty za tym bedziesz tesknic :P
OdpowiedzUsuńPrzynależność do samorządu uczniowskiego można uznać za super wyróżnienie, zaszczyt, wiąże się to jednak z dodatkowymi obowiązkami i wymaga aktywności ze strony studentów. Ważne aby w samorządzie były dlatego osoby otwarte, ambitne którym zwyczajnie "chce się" działać dla dobra całej społeczności uczelni.
OdpowiedzUsuń